Jeden naukowiec (nie uczony, "naukowiec" w rozumieniu Hugona Steinhausa) lustracją trafiony (i zatopiony?).
Bo jakiż to językoznawca? Czy spec od pierdułkowatych i peryferyjnych powiastek językowych to uczony?
Czy baca ględzący o pogodzie na jutro to meteorolog (nawet jeżeli to przedni gawędziarz)?
Np. co z głębią myślenia ma wspólnego "wiedza" o pochodzeniu słowa "sedes" i jak to wyjaśnia istotę świata?
Czy profesorem można nazwać gentlemana(?) mylącego warunek wystarczający i konieczny (robi to większość "naukowych humanistów")?
Słowem cieszę się, że teraz jest już 0:2 dla reszty świata (0:1 było po wesołym oświadczeniu chemika z Białegostoku).
Czekam (z wypiekami na twarzy) na wynik końcowy.
( ignorantów kulturalnych inaczej odsyłając do
klasycznej diagnozy C.P. Snowa "Dwie kultury")